Była wigilia Bożego Narodzenia, a właściwie wigilijny, chłodny wieczór. W ciemności nocy, krocząc przez zaśnieżoną uliczkę, ciemnowłosa kobieta wsłuchiwała się w stłumiony dźwięk śpiewu kolęd, które płynęły prawie z każdego domku. Chroniąc się pod ogromnym, czarnym kapturem skromnej pelerynki, pozostawała anonimowa, a wręcz niewidoczna dla każdego mieszkańca Doliny Godryka. Nie podnosiła wzroku, by móc zachwycać się widokiem rozgwieżdżonego nieba ani też nie rozglądała się dookoła siebie. Nie rzuciła nawet jednego spojrzenia w jakiekolwiek okno, z którego dobiegało światło, a nawet z którego można było zobaczyć rodziny w świątecznym nastroju. Mogła wyglądać dziwnie, a może nawet podejrzanie, bo kto w Wigilię samotnie przemierza ulice Doliny Godryka? Szczególnie w tak śnieżną i mroźną noc, której mrok bronił tylko ten świąteczny, wigilijny klimat… A jednak, nie zatrzymała się ani razu, śmiałym, choć spokojnym krokiem krocząc przed siebie w wyznaczony przez siebie cel.
Stanęła po drugiej stronie ulicy, pierwszy raz tej nocy podnosząc wzrok na stojący naprzeciw Kościół św. Hieronima,. Wzięła głęboki oddech, na chwilę rozkoszując się chłodem tej zimy i w żaden sposób nie zwracając uwagi na otaczający ją świąteczny nastrój. Wręcz przeciwnie, czuła jedynie przeszywający ciało chłód i kruszący kości mróz. Nie przeszkadzało jej to jednak w żaden sposób, a wręcz przeciwnie - było to dla niej przyjemnością. Na jej twarzy zawitał grymas, choć wiedziała o tym tylko ona, gdyż kaptur i gruby szal sprytnie zasłaniały jej twarz. Dyskretnie zbadała wzrokiem okolicę, a kiedy ujrzała kroczącą w stronę Kościoła sylwetkę starszego człowieka, ruszyła na drugą stronę ulicy. Nie patrząc w stronę mężczyzny, weszła do środka i powoli, w sposób wręcz zobojętniały i znudzony, usiadła w ostatniej ławce. Patrzyła ślepo przed siebie, niezbyt zainteresowana tym, co ją otaczało. Kiedy jednak usłyszała dźwięk otwieranych drzwi kościoła, z zadowoleniem uśmiechnęła się, choć nie spojrzała w tamtą stronę. Nie musiała wcale prosić wzrokiem ani słowem, gdyż kroki, które słyszała, były skierowane właśnie w jej stronę. Chuderlawy, osiwiały mężczyzna usiadł obok niej, przykładając zimne, zaczerwienione dłonie do swojej twarzy i chuchając w nie ciepłym oddechem. Kobieta uniosła brew i westchnęła głośno.
— Noce są mroźne, polecam zainwestować w grube rękawice… — oświadczyła i przesunęła dłonią po materiale płaszcza.
— Ma Pani na sobie tylko cienką pelerynę, to chyba nie ja powinienem zainwestować w coś grubszego, madame — odpowiedział drżącym głosem. Kobieta mogła przysiąc, że czuła jego drżący oddech i słyszała ruch klatki piersiowej. Przez moment zwątpiła, że będzie w stanie wykonać jej zadanie, ale przecież w tej kwestii wytrzymałość fizyczna nie miała żadnego znaczenia.
— A jednak, to mi wystarcza — zaznaczyła i uniosła dłoń odzianą w czarną, skórzaną rękawicę. Po chwili opuściła rękę i wzięła głęboki oddech. Nie była tu dla prymitywnych pogawędek, w końcu miała swój konkretny cel.
— Ile mamy czasu?
— Kilkanaście minut, z poślizgiem. Zaraz pewnie i tak ludzie zaczną się zbierać przed nabożeństwem… — odpowiedział mężczyzna, powoli kontrolując już swój oddech, choć w kościele również nie było zbyt ciepło. Nagle syknął i spojrzał na kobietę — Dlaczego kościół? To najmniej dyskretne miejsce, a chyba na tym pani zależało, madame… — dodał cicho, jak gdyby ktoś miał podsłuchiwać ich rozmowę.
— Jest Wigilia Bożego Narodzenia, sir. Czasem dyskrecja wcale nie oznacza samotności w ponurych miejscach… Szczególnie, kiedy trwa wigilijny wieczór — odpowiedziała, zakładając nogę na nogę. Mężczyzna przez chwilę milczał, po czym przytaknął, najwidoczniej dochodząc do wniosku, że jego rozmówczyni ma rację.
— Skąd mnie pani zna, madame? — zapytał, w jego głosie można było czuć nutę obawy.
— Tacy ludzie, jak ja, szybko znajdują takie osoby, jak pan… — odpowiedziała. Starszy mężczyzna wyprostował się i przełknął ślinę. Milczał, najwidoczniej czekając na rozwój sytuacji. Dobrze wiedział, że kobieta czegoś od niego chciała i, najprawdopodobniej, trudno będzie jej odmówić.
— Wiem jak ogromny ma pan talent, choć tworzy swoje cuda anonimowo, w ciemnych zakątkach domu… — zaczęła po dłuższej chwili milczenia; tym razem brzmiała poważnie, a jej ton głosu wręcz przyprawiał o dreszcze — Zapłacę panu bardzo dużo, jeśli obficie będę mogła skorzystać z pańskich umiejętności, sir — dodała. Mężczyzna spojrzał na kobietę, marszcząc brwi i badając ją wzrokiem błękitnych oczu.
— To znaczy? Czego pani oczekuje, madame? — zapytał. Kobieta wydała z siebie krótki i cichy śmiech, przepełniony gorzkim rozbawieniem.
— Potrzebuje niewykrywalnej trucizny. Wyważoną bezbłędnie, która zabija wręcz jedną kroplą — wyjaśniła, a jej głos ani drgnął. Siwy mężczyzna mimowolnie wyprostował się, przełykając ślinę. To nie byłby jego pierwszy raz, kiedy wykonywałby taki eliksir, ale postawa i ton głosu jego rozmówczyni potrafiła wzbudzić niepokój.
— Dlaczego miałbym to zrobić? Nawet nie wiem jak pani wygląda, a co dopiero mówić o imieniu… Tymczasem pani wie jak ja wyglądam i jak się nazywam — oznajmił. Kobieta uniosła brew w rozbawieniu i nagle spojrzała na mężczyznę. Ten wręcz wzdrygnął się pod jej przenikliwym spojrzeniem, choć nie wiedział jak to interpretować.
— Nie musi pan tego wiedzieć ani obawiać się, że pana wydam, sir — odpowiedziała, dalej patrząc na mężczyznę — Zależy mi tylko na tym, by wykonać to, o co proszę i za co obficie zapłacę.
Mężczyzna pociągnął za rękaw swojej ciemnej kurtki, a na jego twarzy wciąż malowała się niepewność. Nie wiedział o niej nic, nie znał nawet jej wyglądu, gdyż jedyne, co pokazała, to swoje ciemne oczy. Chociaż, z drugiej strony, może to i lepiej?
— Dobrze, madame — odparł i westchnął cicho, rozluźniając mięśnie — Nie gwarantuję jednak, że wykonam truciznę szybko — dodał, unosząc dłonie w geście obronnym. Kobieta przymrużyła oczy i przytaknęła.
— Nie szkodzi — odpowiedziała i zaciągnęła kaptur bardziej w dół, tym samym chowając już widok swoich oczu przed obliczem mężczyzny. Wstała z ławki i poprawiła swoją pelerynę, po czym ostatni raz tej nocy spojrzała na mężczyznę.
— Proszę się rownież nie martwić o to w jaki sposób ją odbiorę, znajdę na to sposób — oznajmiła i wyprostowała się, ruszając przed siebie. Odwróciła się w stronę drzwi, prostując drobne fałdy na materiale peleryny.
Zaraz mieli się pojawić ludzie, gdyż brakowało już tylko kilka minut od rozpoczęcia nabożeństwa. Uważała to za ironię sytuacji, a jednak w dalszym ciągu nie czuła żadnych wyrzutów sumienia. Nie czuła się źle z faktem, że prosiła o takie coś w takim miejscu… W zadowoleniu i satysfakcji rozejrzała się dookoła kościoła, po czym, z grymasem na twarzy, westchnęła cicho i spojrzała kątem oka na mężczyznę. On dalej siedział na tym samym miejscu, choć nie potrafiła stwierdzić czy walczył ze swoim sumieniem, czy po prostu w spokoju chciał się pomodlić. Wsunęła dłoń do kieszeni peleryny i chwyciła woreczek pełny galeonów. Rzuciła go w stronę mężczyzny, choć nie była to jeszcze pełna kwota, o czym on pewnie wiedział. Spojrzał na nią, ewidentnie zadowolony z tego, że jego, w rzeczy samej, klientka faktycznie była osobą słowną. Kobieta wyprostowała się i nim ruszyła w stronę wyjścia, tonem pełnym ironii i cyniki powiedziała:
— Wesołych świąt, sir.